Przed wyjazdem ostrzegano nas – nie róbcie
sobie nadziei. O tej porze nic nie zobaczycie. Mgły zakryją wszystko. Mimo to,
rankami coś tam przelotnie było widać. Przez krótką chwilę w oddali majaczyły
nam potężne zbocza Himalajów. Tu kawałek, tam czubek. Żarłocznie polowaliśmy na
każdy taki moment, żeby dać namacalny dowód – byliśmy już tak blisko. Widzieliśmy
je. Tym bardziej było to dla nas ważne, że po pobycie w McLeod Ganj wiemy, że
musimy ich dotknąć.
Dziś Himlaje zapomniały, że mają się przed
nami chować. Nagle, późnym popołudniem, objawiły się nam niemal na wyciągnięcie
ręki. Zabłysły w promieniach zachodzącego słońca. Nic nie było ważne. Staliśmy
chwilę jak zahipnotyzowani. Dopiero przejmujące wycie klaksonów nas ocuciło –
na tyle, żeby w ostatnich minutach tego objawienia wycelować w olbrzyma
obiektywy.
Jest! Chmury sie rozstapily i himalajskie szczyty sie ukazaly |