My to mamy szczęście. Przyjechaliśmy do McLeod Ganj akurat w czasie, kiedy
do miasta zjeżdżą Jego Świętobliwość. Miasto aż kipi. Musi pomieścić nie tylko
rzecze turystów, poszukujących tu jak niegdyś Brytyjczycy, chłodu w upalnych
Indiach (to się nieco zawiodą, gorąco tu jak w piecu) ale i setki mnichów
buddyjskich. Wszyscy chodzą podekscytowani. Cały klasztor i okoliczne budynki
dekorowane są girlandami kwiatów, kolorowymi chorągiewkami, drapowanymi
tkaninami. Informacje o tym, kiedy dokładnie przyjedzie Dalajlama, kiedy się
pokaże, gdzie i czy można go zobaczyć, to teraz temat nr jeden w mieście.
Dzięki zbieżności planów naszych i Jego Świętobliwości okoliczne klasztory mamy
na wyłączność. Tylko wiatr z Himalajów w nich hula. Nieliczni mnisi, którzy
zostali doglądać klasztoru ze zdziwieniem oglądają się na dźwięk tupotu bosych
stopek naszych dzieci i pełnych zachwytu okrzyków Melaczki. Nie da się niestety
nie zauważyć, ze Bezowi przyjechali z wizytą. Dzieci są zachwycone buddyjskimi
klasztorami: ich kolorami, forma i mnichami, którzy z chęcią się z nimi witają.
A my z Alexem tylko ganiamy za dzieciakami, speszeni z teatralnym
"ciiiii!" - cicho! to świątynia!
|
Mlynki - bardzo lubi nimi krecic Melaka |
|
Ozdobne girlandy wytwarzane w setkach sztuk |
|
Wolny Tybet |
|
Wszystko tu jest ozdabiane flagami |
|
Chwila modlitwy |
|
I pora posilku |
|
Oraz objecia swietobliwego mnicha |
|
Ommmmm..... |