Slideshow

Chwila cierpliwości...

Gra w zielone

Samochód to całkiem ciekawy środek lokomocji. Niestety dla przygód - często zbyt szybko się przemieszcza. Pod kołami giną kilometry a z nimi dziesiątki przygód. Dlatego jak tylko możemy staramy się zmieniać perspektywę zostawiając samochód gdzieś za sobą (nie da się ukryć, że robimy tak również z czystego wygodnictwa - Melaka nie należy do fanów pasów samochodowych, a my nie jesteśmy miłośnikami jej narzekań).

Jedziemy!

Po torach na kołach - kierunek Warka

W pierwszej chwili poczuliśmy się jak w Ooty - jednym z pierwszych miejsc, odwiedzonych przez nas podczas drugiej wyprawy do Indii: na kempingu i w okolicy jeszcze chwilę temu było mnóstwo ludzi. A teraz nie ma nikogo. I tak jak w Ooty okazało się, że nie posiedliśmy podstawowej informacji, odpowiedzi na pytanie - po co?

Indie trzeba poznać tez od strony nie turystycznej, leniwych zapyziałych uliczek gdzie powoli płynie życie. Tylko kiedy m się świadomość ze jest to miejsce turystyczne i wszyscy gdzieś się udają, a ty nie wiesz dokąd jest to lekko frustrujące.
Po co tłuc się kilkadziesiąt kilometrów do Warki? Prawidłowa odpowiedź - na kajaki. Bo tutaj wszyscy przyjeżdżają, żeby nacieszyć się Pilicą, a także stosunkowo niedaleką Wisłą.

Warka to oczywiście 3+1 w opcji czteropaku jak informuje każda etykieta znanego i cenionego trunku

Zainspirowani ruszamy w drogę!

Lubimy się przemieszczać, przygotowywać do wypraw, planować kolejne. Wielką przyjemność, a przy okazji mnóstwo inspiracji, daje nam podglądanie jak to robią inni. Rzadko jednak coś nas, aż TAK bierze.
Znacie  Alastaira Humphreysa? Nas powalił prostotą podejścia do tematu. Mikro-podóże, mikro-wyprawy, czyli jego microadventures. Filozofia jest prosta - nie chodzi o to dokąd, tylko w jaki sposób, zaczynając od myślenia o przygodzie. I o czasie - weekendy, godziny po pracy to czas, który można zagospodarować na naprawdę dłuuuge wakacje. Wystarczy tylko chcieć, odważyć się i ruszyć.

Zatem ruszamy. Temat mamy już rozgryziony logistycznie. Teraz czas zmierzyć się z teorią w terenie.

Na początek bierzemy na warsztat Polskę.

O podróżowaniu z dziećmi w Kinie Praha

Jak wybrać się w daleką podróż z dwójką dzieci, dwoma plecakami i wózkiem? Tak jak my do Indii:)
Nasze doświadczenia zainspirowały organizatorów serii spotkań MaMa w Kinie Praha do zaproszenia nas, jako prelegentów. Postawiono nam zadanie: w trzydzieści minut mamy przekazać informacje jak podróżować z dziećmi. Powstała prezentacja, mamy przyszły, opowiedzieliśmy i...mamy ochotę na więcej. Tak więc już wkrótce może znów będziemy mogli się naszą wiedzą podzielić.

Plakat na okoliczność.

Do lata, piechotą....

Z nami to jest tak: albo pędzimy jak wariaci, albo zatrzymujemy się na jakiś końcach świata, zakrętach, za którymi niewiele co już jest (na przykład autostrada;)) i rozczulamy się nad BYCIEM. Nuda? A skądże!
Biebrza nas tak oczarowała miesiąc temu, że znowu wylądowaliśmy w Burzynie. Po co?
- żeby nogi w rzece moczyć (kąpać się nie da, za wysoka woda)
- tarzać się w piachu polnych dróg
- nabijać kilometry na piechotę po okolicy (wszystkim lubiącym maszerować polecamy gorąco)
- wcinać warzywa prosto z ziemi
- gonić plamy słońca w leśnych gąszczach
- prowadzić długie rozmowy z wszystkimi, których uda nam się na drodze znaleźć (a nad Biebrzą ciekawie - albo trafiamy na "swojaków" albo na jakieś tytuły uniwersyteckie).
Jednym słowem - bosko!

Zastanawiamy się, skąd te ślimaki, bo my trasę pokonaliśmy raczej w innym tempie.

W Jurze z Nomadami. I porzuconym namiotem.

Zaczęło się tak: pewnego deszczowego dnia w zeszłym roku Alex z Maxem na rowerze mijali śmietnik. A na nim...stos namiotów. Dlaczego ktoś je wyrzucił, nie wiemy do dziś. Jeden z nich trafił do nas. Po rozłożeniu okazało się, ze staliśmy się właścicielami siedmioosobowej willi: trzy komory plus przedsionek i "taras". Fakt, ktoś go nie dosuszył. Nie doczyścił. Ale od czego zacięcie, trochę wody i środków piorących.
Namiot przeleżał cały sezon w domu, czekając na swój czas. Aż wreszcie stał się naszym tymczasowym domem, w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, dokąd zaprowadziły nas spotkania z Klubem Nomadów.


Nasze "znalezisko" w pełnej krasie na kempingu w Podlesicach.

Pierwsze moczenie wioseł

Nareszcie! Po wielu godzinach gadania, mądrzenia się, zapewnania co to nie my, wreszcie udało nam się dotrzeć nad rzeką i zwodować dzieci. A dokładiej - wsadzić je w kajaki.
Dzięki uprzejmości naszych przyjaciół dotarliśmy nad Biebrzę, a dokładniej do Biebrzańskiego Parku Narodowego, gdzie dane nam było po raz pierwszy rodzinnie zmoczyć wiosła.
Pełnym sukcesem tego nie nazwiemy. Dzieci co prawda dzielnie spłynęły dwa razy rzeką, ale po wielkim fochu i na śpiocha. Zamykały oczy pięć minut po odbiciu od brzegu a budziły się kiedy tylko usłyszały szum traw lub piasku pod dziobem Kajka. 
Za to my mogliśmy w ciszy (to niezwykłe doznanie przy Maxie i Melace) podziwiać malownicze rozlewiska Biebrzy. 



Kajaki kajakami, ale jeść coś trzeba.