Slideshow

Chwila cierpliwości...

SPACERY DŁUŻSZE I KRÓTSZE

Planowanie z hamakiem w tle

 Nie po raz pierwszy udowodniliśmy sobie, że najlepiej nam się planuje czy rozmawia w towarzystwie dzieci w...terenie. Zainspirowani ideą mikrowypraw ambitnie podeszliśmy do tematu i weekend spędziliśmy na rowerze, poszukując niecodzienności wokół nas. Kiedy zbliżała się już pora leżakowania mieliśmy do wyboru: dyndające na fotelikowych pasach dzieciaki lub chwilę przerwy. W Zielonym Jazdowie czekały na nas hamaki i czas na doprecyzowanie logistyki dla naszych wypraw. 


Przerwa w programie.

Rower ma wiele zastosowań.

Nasz całodzienny ekwipunek. Siaty z jedzeniem zostały pożarte przez Maxa i Melakę.

A zapewniał nas, że nie zaśnie...

Przygoda czeka w Warszawie

 Stęskniliśmy się za rzeką. Zatem znów wyruszyliśmy w stronę Wisły. Wędrówka nie trwałą długo, ledwie kilka godzin. Ale poczuliśmy się jak na wakacjach. Po krajobrazie sądząc - pustynie, górskie szczyty, jedna twierdza - wylądowaliśmy gdzieś między Syrią a Afganistanem.

Jak nie rowerem, to komunikacją publiczną i na własnych nogach  - to podstawa, żeby poczuć przygodę.

Najpierwszy ja! Chwilę po zdobyciu szczytu - podejścia pod górę w przejściu podziemnym BEZ podjazdu dla wózków.

W terenie bardzo chwalimy sobie nasz napęd 4 na 4.

Maaaaamo, nieeee! Tramwaj cię przejedzie!

Na pustynię też dotarliśmy.

W Karawanie z Nomadami, czyli jak zaczęliśmy sezon rowerowy. 

Fotelik rowerowy ułatwia życie. Przyczepka co prawda nieco je komplikuje (zwłaszcza jak się mieszka na ósmym piętrze, ze stromym podjazdem, a przyczepka nie przechodzi przez drzwi jeśli się jej nie złoży) ale na dłuższe trasy jest jak znalazł. Nam najczęściej służy jako pojemny bagażnik, w któy wrzucamy wszystkie potrzebne bambetle. Albo schron dla dzieci, na wypadek, gdyby zaczeło padać.
Ale na Karawanie Nomadów poznaliśmy mnóstwo osób, dla którym dodatkowe dwa koła umożliwiły podróżowanie z dziećmi w naprawdę dalekie strony.

 
Nasza przyczepka w pełnej krasie.
W oczekiwaniu na wyjazd Karawany.
Dmuchawce, latawce...

Trudno uciec przed maminym obiektywem.


Jak widać, kiełbaski były z prawdziwego ogniska;)

Oznaczeni.

Dla każdego coś miłego.

Militarnie pod Warszawą

Jak uszczęśliwić dwójkę dzieci w długi majowy weekend? Wystarczy zabrać je około trzydziestu kilometrów na północny zachód do Twierdzy Modlin stojącej dumnie u zbiegu Wisły i Narwi. Z powodu późnej wiosny na majówkę cały fort skąpany był w bieli kwitnących kwiatów. A w dodatku...puściutki. Odpowiedź na pytanie "gdzie wszyscy się podziali, skoro jest tak piękna pogoda i wolne" dostaliśmy wracając do Warszawy, kiedy liznęliśmy zaledwie mega-korek wracający z północy kraju. 


Szczęście absolutne



W nastrojonych wnętrzach Twierdzy Modlin. To tu kręcili  film "C.K. Dezerterzy"

Takie tabliczki nas zawsze przyciągają

Ciemno, wilgotno, brudno i widmo nieznanego żołnierza, który zginął w podziemiach.


Na nieszczęście rodziców, ku radości dzieci - takie parapety są bardzo kuszące.



Zamarzyła się nam przeprowadzka.
A tak to wygląda z zewnątrz.

Tu schodzą się dwie rzeki.




W Twierdzy Modlin nudzić się nie sposób.



Element obowiązkowy - śniadanie (drugie) na trawie.

Wybryki Melaki ukróciły dopiero ramiona taty.



Nasz ekwipunek w pełnej okazałości czyli na "gnola".


Blaszany Żołnierzyk


Jest gdzie się gubić.

Plac zabaw? No daj spokój mama, tu jest fajniej!

I w górę i w dół...i w górę....do utraty tchu. Za Melaczką.

Na dobranoc.

I dzień dobry.


Znów drodze!

 Zima się nam strasznie w tym roku wydłużyła. Kiedy  tylko śniegi stopniały (na zawsze zapamiętamy śnieżycę na Wielkanoc) a dzieci wreszcie przestały chorować wypełzliśmy z naszej nory w szeroki świat.
W maju. Cóż...
Nieopodal Warszawy rozciągają się urocze krajobrazy Puszczy Kozienickiej. Nieopodal niej rzeki: Radomka Stara i Radomka Nowa oblewają niewielki płachetek pól i lasów oraz poukrywanych wśród nich gospodarstw. Ten teren wybraliśmy na nasze pozimowe rozciąganie.


Pierwsze kroki w wiosnę
Czy jest tam kto?

Pasieka spora, ale, jak się okazało - wypszczelona. Miodu w tym roku nie będzie?

Miejsce jak z bajki...Tima Burtona;)


Tą lalką dawno już nikt się nie bawił....


Pierwsza jesienna

Kiedy wyjeżdżaliśmy do Indii za oknem w zasadzie można było szukać lata. Wróciliśmy do jesieni: lepkiej, wilgotnej, kolorowej i osnutej mgłami. Idealne warunki na niedzielną wyprawę!
Trasa była krótka - przydomowa. Sprzętów w zasadzie nie mieliśmy żadnych, nie licząc żelaznego wyposażenia rodzica w postaci  pieluch, chusteczek, chusty. Plus aparat.
Młode uzbrojone w badyle, które zależnie od miejsca były karabinami, mieczami bądź wędkami, szperały z radością po chaszczach i zakamarkach. A Alex cykał z lubością, utrwalając kolory jesieni.

Melaczce, która od niedawna rozwija znaczące prędkości, ziemia wręcz umykała spod nóżek.

Tyle znalezisk! Nie wiadomo, co zabrać do domu.

Ścieżka w nieznane.

Uważni obserwatorzy widzieli grzyby i grzybki - dosłownie wszędzie - popatrz Tato!

Basia jak to płeć piękna - zbieraniu badylków się oddała w krótkim czasie od rozpoczęcia spaceru co jest dobrym znakiem.

Jesienne drogi

Małe nóżki nie zawsze nadążały samodzielnie za resztą ekipy

Mostek to stały punkt programu na tej trasie.

Co zastanawiające opiekunowie wycieczki nie mieli zaufania do wszystkich na owym mostku...

A za mostek warto przejść dla jesieni w pełni barw.


Dziecko brudne to dziecko szczęśliwe

Ale od wózka znacznie lepsza jest Mama która bezpiecznie zaniesie wprost do domu.

Przed domem ostatnia góra liści - idealne miejsce by się wyszaleć.