Slideshow

Chwila cierpliwości...

Gościnne występy - Radio Bajka

Ostatnio trochę nas było w mediach. Z dziką rozkoszą stawialiśmy się na wezwanie radiowej "Trójki" w różnej kombinacji (Basia&Alex, Basia&Max). Ostatnio mieliśmy przyjemność gościć w audycji Katarzyny Bąkowicz "Z berbeciem po świecie" w Radiu Bajka. W rytmie piosenek z bollywoodzkiej super produkcji opowiadaliśmy, a jakże, o naszej wielkiej miłości do Indii. Zwłaszcza w wydaniu podróży rodzinnych. 
Kto się nie załapał "na gorąco" może odsłuchać



Irlandia w pigułce czyli kolaż na zakończenie



Irlandia nas nie rozczarowała - śmieci, folderów, liści, etykiet, mapek było aż nadto. Miesiąc po powrocie powstał kolejny kolaż.

 




Herbatka w górach

Godzina za kierownicą wystarczy, żeby wyrwać się z Dublina. Zamienić małe, stłoczone domki, płaskie uliczki na szeroką panoramę  Wicklow. Jak dla nas - idealnie. Po irlandzku - do ogarnięcia, z buta, bez zadyszki. Pierwszy szlak, który Melaka przeszła na własnych nogach. Plus góry i wrzosowiska. Szkoda tylko, że tak krótko. 

Urokliwe szlaki

Dwie twarze Dublina

Za pierwszym razem kontakt był krótki i intensywny. Ciasno, brudno, ciemno, smutno. Po niecałej godzinie spaceru uciekliśmy do parków, żeby porażająco wykoszonymi trawnikami, przemykając pod drzewami wrócić do samochodu. 
Przekonani, że jedynym słusznym sposobem poruszania się po Irlandzkiej stolicy jest autobus (w zasadzie cały dzień moglibyśmy go zwiedzać z perspektywy pierwszego piętra pojazdu) niechętnie daliśmy się namówić na kolejną wizytę w "centrum".
Niejako przypadkiem trafiliśmy na doki. I wszystko co dookoła: przestrzeń, ciekawą architekturę, kanały, i życie, którego brakowało nam w "starej" części miasta.
Może sprawiło to słońce, które zalewało Dublin, może już zdążyliśmy się przyzwyczaić do irlandzkiej skali życia - nie wiem. Grunt, że z chęcią tu wrócimy. 

W tle Dublin. "Stary" Dablin.

Właściwa perspektywa

Razem ale osobno

Fajnie podróżuje się z dziećmi. A jeszcze fajniej podróżować z dziećmi i mieć szansę na chwilę dać im od nas odpocząć, poznawać świat na własną rękę, spędzać czas z rówieśnikami.

Irlandia okazała się być wyjazdem jak ze snów - razem, ale czasem osobno. Bo dzięki Majce i Pawłowi, Tomkowi, Szymkowi i Krysi, przynajmniej raz dziennie jesteśmy przez chwilę sami. Jak za dawnych lat: Basia i Alex. Wystarczająco długo, by zrealizować jakąś trasę w bardziej sprinterski sposób. Albo skupić się zupełnie na sobie. W tym czasie Max z Melaką oddają się dziecięcym zabawom z długo niewidzanymi braćmi i siostrą. Gonią mewy, szukają muszelek, kopią dziurę w głąb ziemi, włażą na drzewa. Nawet nie zauważą, że w między czasie nastąpi rodzicielska zmiana. 

Dużo dzieci nie musi oznaczać wielkiego bagażu

Ekipa w pełnym składzie

Tam, gdzie wzrok się gubi

Irlandia to kieszonkowy kraj. Wszytko na wyciągnięcie ręki. Wszystko malutkie. Przyzwyczajeni do innych przestrzeni usiłujemy się na nowo uczyć oceniania tego, co blisko, a co daleko. Wiele zależy od chmur. Ale nie tylko. Nasze drzewa są duże. Tutaj (o ile w ogóle) są małe. Kiedy więc oceniamy odległość nieustanie się gubimy. To co za oknem wydaje się być z pół kilometra dalej nagle się przeskalowuje, zaraz po tym jak na widnokręgu pojawi się człowiek. Jest tuż obok.Wzrok nam się również pogubił na klifach, gdzie niebo zlewa się z morzem.





Plaża, wietrzna plaża

Podróżowanie liniami ekonomicznymi niezwykle pomaga rozwijać systemowe pakowanie. Przygotowanie się na "cztery pory roku codziennie" - jak nas uprzedzono - stanowiło lekkie wyzwanie, ale skończyło się na trzech małych kabinówkach i to z prezentami i przesyłkami dla rodziny włącznie.

Odpowiednia kombinacja mniej lub bardziej wiatro- i wodoszczelnych warstw zapewniła nam zupełny komfort na szarej od chmur plaży. Wystarczyło nam ubrań, żeby móc przebrać przemoczone dzieci (bynajmniej nie od deszczu a od polowania na skarby po kostki w wodzie), brudne dzieci (chodzenie na skróty do parku), potłuczone dzieci (skok na twarz z bagażnika samochodu). 

Bagaż ograniczyliśmy zapobiegliwie - spodziewając się wielu znalezisk. Po pierwszym dniu pobytu zapowiada się ostra selekcja skarbów przed wylotem. Albo trzeba będzie dokupywać dodatkowe kilogramy u przewoźnika.

Tak się zaczynało...

Przygoda na wyspie

Dzieci pakowały się przez tydzień. Pożyczone od ciocoi Kasi walizki intensywnie były pakowane, po czym ładowane na "pokład" w salonie, na kanapie. Mama musiała do znudzenia powtarzać ćwiczenia ratunkowe w zastępstwie stewardesy po czym żegnać pasażerów lądujących w Dheli, w Londynie, Moskwie czy gdzie tam jeszcze Maxowi i Melace wydaje się, że chcieliby lecieć.
Wreszcie przyszedł upragniony dzień. Walizki zamiast na kanapie zostały złożone w prawdziwych lukach bagażowych, a dzięki turbulencjom podczas podróży "na prawdę" można było przećwiczyć zapinanie i rozpinanie pasów. Masek tlenowych nie było - co za zawód.

Irlandia powitała nas zupełnie nie w irlandzkim stylu - ciepłym wiatrem i pogodnym niebem. I jeszcze te tłumy Polaków wokół - Mamo, ale czy my na pewno jesteśmy za granicą? - pytał podejrzliwie Max?

Szok kulturowy






Z Nomadami na Polesiu

Wakacje już się kończyły, kiedy wreszcie udało się nam dalej ruszyć. Kierunek wschód, a dokładniej Poleski Park Narodowy. Bo nie za daleko, bo pusto, bo dziko, a na dodatek na miejscu czekała na nas ekipa poznana przez Klub Nomadów.
Dwie noce pod namiotem, trzy dni spędzone na wędrówkach przez bagna, na rowerach i z wiosłem w dłoni. Biorąc pod uwagę że na sam koniec efektownie wypadliśmy z kajaka, wyjazd pozostanie w naszej pamięci na długo. I już czekamy na kolejny wypad pod hasłem Wędrówek Nomadów.



Wolny, choć dzieciaty

- Nie wychodzę, bo mam dzieci - powtarzane jak mantara. Fakt, kiedy się jest rodzicem bez zaplecza niani, z pracującą babcią, siostrą w zimnych krajach za morzem, łatwo nie jest. Ale, że się nie da? Ależ skąd!
My uwielbiamy wychodzic. Zwłaszcza w letnie wieczory. Wielką przyjemność sprawia nam szlajanie się po mieście (w innych niż nasza szerokościach geograficznych zwykle tętniącym życiem), wdychanie zapachu rozgrzanych chodników, słuchanie szumu parków, który wreszcie można usłyszeć. Oglądanie znanych a nierozpoznawanych nocą miejsc.
Ale, żeby móc wychodzić na nocne włóczegi, trzeba się jakoś organizować. My zabieramy nasze dzieci ze sobą. Jak? Oto jedno z rozwiązań;)




ps. na codzień NIE UŻYWAMY wózków;)

Indiańska przygoda

Najlepiej udają się nam szybkie i intensywne wypady. Mały plecak, w plecaku kilka rzeczy na krzyż i w drogę! Z takim bagażem trafiliśmy do Cieksyna, a dokładniej w jego okolice, gdzie śród lasów i rzek rozbiło się 470 Indian z...Polski i bliższych i dalszych okolic. 


Do pracy rodacy!

Nie ma jak wyciskać z siebie siódme poty w żarze południa. Tak bardzo wciągnęło nas grabienie, zwożenie, koszenie, karczowanie, chłodzenie się w rzece i lans na kocyku   że na zdjęcia nie starczyło czasu.

Zagórzeni

Jura ma wielką siłę przyciągania. Wróciliśmy! Miało być pół tygodnia a wyszły dwa dni. Czterdzieści osiem godzin wieczornych spacerów i rysunków o zmierzchu, wdrapywania się na skały, kapieli, wspinaczki po rozgrzanych skałach. Że krótko? Każda chwila liczy się tu więcej.



Zróbmy to inaczej

Zanim pojawiły się dzieci nasze kalendarze przyjemnie czerwieniły się bliskimi-dalekimi wyjazdami. Stolica tu, region tam. Na szybko, na tydzień, na weekend, na chwilę.
Potem jakoś tak się porobiło, że jeździliśmy dalej i na dłużej. I wcale nie zamierzamy tego zaprzestać, ale...

...nasze dzieci dowiadują się od nas o wielu miejscach, które:
1. nie są Indiami
2. nie są na bliskim Wschodzie
3. a choć względnie dalekie są nam bliskie dzięki koniunkturze na polskich pracowników - mamy czasy, kiedy "do rodziny w odwiedziny" lata się samolotem

Zatem idąc z duchem czasów rozpoczynamy nowy rozdział w rodzinnym podróżowaniu. Tymczasowo zmieniamy nasze wysłużone pojemne plecaki na wersję "slim"  - śliczniutkie, nowiutkie kabinóweczki - i zaczynamy podbijać Europę. Pierwsze bilety właśnie wydrukowaliśmy. Ruszamy jesienią.

Na początek kierunek Irlandia!

Plaża dzika plaża

Nieopodal domu mamy nasz mały raj. Piach, rzeka, ptaki i (przynajmniej jak do tej pory) względne pustki. Oswoiliśmy kawałek Wisły. Plaże, gdzie nie ma lanserów, knajp, straży miejskiej. Zero infrastruktury. Kilku nudystów gdzieś w oddali, czasami psiarze, dzieciaci jak my, którym nie spieszno się ścigać trasą gdańską nad tłoczne morze. Komary? Bywają. Sporadycznie zabłąka się kładowiec przeganiany krzywym wzrokiem plażowiczów. Można siedzieć od rana do wieczora, kończąc dzień przy ognisku. Bez pośpiechu. Z dobrą książką czy szkicownikiem na kolanach. Bez względu na pogodę. 



Miejskie ogrody

Pomidory lubią wysokość. Nasze nawet sporą. W zeszłym roku udało nam się wyhodować na ósmym piętrze kilkanaście kilogramów, które poprawiały nam humor od czerwca do września. Nasze balonowe poletko zamieniliśmy na prawdziwy ogród. Poprzeczka poszła w górę. Przed nami lato z sałatą, szpinakiem, cukinia, dynia, marchewką, rzodkiewką, rukolą, ogórkami i pomidorami oczywiście z własnych upraw.  



Zamiast w góry na Monte Kazury

- Mamo, a kiedy pojedziemy w góry?
- Ubieraj się, zaraz wychodzimy!

Ze „stajlem” na miarę turystek wchodzących na Śnieżkę w szpilkach – w wydaniu Melaczki, w kapeluszu i z kaburą na wodę, której nie powstydziłby się Michniewicz – w wersji Maxa, wspinamy się chwilę później ku niebu po szlaku ursynowskiej góry. Jedenasta. Trzydzieści kilka stopni na termometrze. Noga za nogą ciągnie my się ku szczytowi. W tym momencie widok biegacza, który nas mija kilkakrotnie w ciągu pól godziny, wydaje się mocno nierealny. Na samym czubku usypanej koparkami przez budowniczych warszawskiej sypialni wiatr szarpie nasze kapelusze. Pamiątkowa fota zdobywców i droga granią, a potem w dół, z drugiej strony. Dzieci padnięte, ale zachwycone. Zdobyły szczyt. I mimo trudów - apetyt na kolejne.



Piknik pod wilgotną skałą

Ślimaki mają swoje mistrzostwa skałkowe. Termin zawodów jest nie znany do ostatniej chwili. Kiedy wreszcie zaczyna wreszcie padać wysuwają się ze swoich schronień i startują w górę. Bez zabezpieczeń, samotnie, nie bacząc na stopień trudności prą ku górze.

W zasadzie tak miało być – jechaliśmy przecież w Jurę na zawody wspinaczkowe. Max czekał na zmagania ze skałami. Melaczka po raz pierwszy miała ich zakosztować. Miało być mnóstwo znajomych, pierwsze biwakowanie pod namiotem w tym roku. Był wielki deszcz. Pusto. Tylko my i ślimaki. Deszczowa Jura, a dokładniej Rzędkowice rozłożyły nas na łopatki – cudnie było spacerować w ślimaczym tempie wśród jurajskich skał. Niebawem wracamy z powrotem.  


Wsiowo

Działka to stan umysłu, nie miejsce. Może być nawet całkiem blisko domu, ale sama idea działki, jej niecodzienność, powodują że czas płynie tam inaczej. Czterdzieści pięć minut od miasta czeka na nas nasza przygoda. Rzeka, las, pola, łąki, jaja ptasie, lisy, ryby, rozwalające się płoty, inwazje szerszeni, naloty much, jaszczurki, nostalgia świata który był wokół ale się kurczy. I laba dzielona na zmianę z heroizmem.

Sezon otwarty

Zdążyliśmy przed majówką! Rzeka okiełznana. Jeszcze pusta, przed sezonowa!



Kałużowcy

Idealny kierunek ku przygodzie? - mało ludzi, atrakcyjne widoki, nie da się nudzić czytaj: gwarancja, że wrócimy sponiewierani ale szczęśliwi. Jak się okazuje żeby znaleźć takie warunki nie musieliśmy pokonywać tysięcy kilometrów. Wystarczył spacer nieopodal domu. Tle że w deszczu.

Najwyraźniej rozpuszczeni klimatem w którym bywa sucho (pozdrawiamy naszych bliskich z irlandzkiej krainy Deszczowców) Polacy w deszczowe dni wolą kryć się w zaciszu domów. Bo w to niedzielne przedpołudnie okolica była zupełnie pusta. Cały deszcz, podeszczowe mgły i widowiskowe wyścigi ślimaków były na naszą wyłączność. Żadna kałuża nie mogła czuć się bezpieczna. Wszędzie wdepnęły dziarskie kalosze Maxa i Melaki. Bo w czasie deszczu dzieci nie muszą się nudzić.


Wiosenne wędrówki

Zima nie była zimą a wiosna jakoś nie mogła się obudzić. Więc pewnego dnia poszliśmy jej szukać. I znaleźliśmy - już na dobre. 


Pępek świata

Że niby świat jest kulą? Z perspektywy naszego nowego lokum trudno nam w to uwierzyć. Po kilku miesiącach od przeprowadzki, z racji zasiedzenia, zaczynamy rozumieć centryczne poostrzeganie świata naszych pra, pra, pra....przodków. Centrum świata jest tu gdzie my. Granice naszej codzienności maja wyraźne, groźne krawędzie, za którymi czyha na nas nieprzyjazna kipiel miasta z jednej strony, i ruchliwe ciągi komunikacyjne z drugiej. Mimo pozostawania w granicach stolicy nasze wyprawy do centrum są wyprawami „do MIASTA”. Na szczęście nie często tam wędrujemy. Trafiła nam się okolica gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, albo ściślej -nogi. W zasadzie samochód zamieniliśmy na rower czy piesze wędrówki. Wszędzie blisko: do codziennych obowiązków, do lasu, na mikrowyprawy.

Na szczęście jak nas już wreszcie przyciśnie potrzeba zmiany krajobrazu niemal za płotem czeka ją bramy do wielkiego świata: lądem autostrada, powietrzem lotnisko. A za nią czeka prowokacyjne Nieznane. Czego chcieć więcej?

Zrowerowani

Czas rozprostować kości

Jeżeli nie udało nam się kupić biletów jesienią, zima staje się dla nas bardzo długa. W tym roku wyjątkowo długa. Nasza tegoroczna wędrówka była totalna - z malowaniem dwóch mieszkań i przerzucaniem 200 pudeł łącznie. Na nowe. Trochę czasu zajęło nam oswojenie znanych-nieznanych kątów. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy wyszło słońce za w końcu powieszonymi zasłonami. I wyciągnęło nas na świat. Z nadzieją, że znajdziemy jakieś dowody na to, że zima już długo się nie utrzyma.

Znane-nieznane

Dokąd w 2014?

Podróż z założenia, w wersji słownikowej, powinna się łączyć z dalekim celem, do którego dotarcie zabiera mnóstwo energii i czasu. Żadnych konkretów ile trzeba być w drodze, jak daleko zajść, żeby podróż podróżą być mogła. Mamy też komplikacje cywilizacyjne: w dzisiejszych czasach szybciej można dolecieć samolotem na inny kontynent niż na kraniec Polski. Czyli co, 1,5 godziny w komfortowym fotelu zamiast zdartych stóp i wycieńczenia wielodniowa wędrówka przekreśla szanse na mino podróżnika?

Pytania z teorii podróżowania naszły nas nagle w związku z naszą największą jak do tej pory akcją pakowania się. Z pierwszego wspólnego mieszkania, które było startem dla naszych podróży, przenosimy się kilka ulic dalej, rzut beretem, by zacząć nowe życie.
Pierwsza uwaga: dużo łatwiej jest odlecieć na koniec świata z dobytkiem mieszczącym się w dwóch plecakach niż kilometr-dwa od domu z siedmioma latami zapakowanymi w sterty kartonu. Czy naprawdę potrzebujemy tego wszystkiego?
Uwaga druga: przeprowadzka i podróż mają ze sobą wiele wspólnego. Szykując się do wypraw (i to nie ważne czy do Indii na miesiąc czy na kilka godzin pod Warszawę) staramy się upraszczać potrzeby, ułatwiać sobie życie, żeby móc bez zbędnych bagaży, ale jednocześnie z poczuciem bezpieczeństwa, poznawać NOWE.
Okazuje się, że ze zmianą mieszkania jest tak samo. Zastanawiamy się, co naprawdę jest dla nas ważne na co dzień, jak chcemy żyć, czego nam do tej pory brakowało – wszystko po to, żeby móc zacząć nowy etap w naszym życiu bez zbędnych obciążeń. Co na prawdę nas czeka w nowym miejscu wiemy tylko z grubsza. Mamy wiele domysłów, życzeń i mnóstwo znaków zapytania, które z czasem wypełnia nasze przygody pod nowym adresem.

Rok 2013 był dla nas odkryciem mikro-wypraw, przedefiniowania terminów związanych z podróżowaniem. Nie udało się nam dojechać do Turcji, nie pokazaliśmy dzieciom Londynu, nie dolecieliśmy do Jordanii. Odkryliśmy za to na nowo polska wieś, zaraziliśmy Maxa i Melakę koczowniczym stylem życia pod namiotami, oswoiliśmy z kajakami.
W 2014 roku nie planujemy. Idziemy na żywioł. Na jakość a nie ilość (liczoną kilometrami czy odwiedzonymi miejscami). Ale cichutko nadal marzymy żeby udało się kolejny raz wrócić do Indii po dwóch latach przerwy.