Dwie
małpy łypią na nas groźnie z pode łba. Siedzą tak już od
godziny, ze spuszczonymi w dół ogonami. Są na dachu naprzeciwko
naszego tarasu i obserwują dzieci na wieczornym wybiegu. Dzieci
gapią się na małpy. Melaka z zachwytem a Max z wrodzoną
ostrożnością. Od małp, co to przy nas ograbiły trzy hinduski
idące do świątyni, Max woli jaszczurki. Mamy ich kilka na tarasie.
Wyłażą wieczorem i polują na ścianach. Jedna, najwyraźniej
niezbyt rozumna, ku radości dzieci wlazła nam do mieszkania. Dzieci
na godzinę mieliśmy z głowy. Biedna jaszczurka chyba zawału
dostała na widok entuzjazmu małych Beżowych.
Zwierzęta
w Indiach otaczają nas wszędzie. Po ulicach leniwie przechadzają
się krowy (Melaczka musi każdej dotknąć. Max dostaje histerii
kiedy go poliżą). Za krowami stada psów. Co ciekawe i dla nas nowe
– w Rishikeshu psy są na „smyczach” zrobionych z łańcuchów.
Na szyjach wiszą im kłódki. Na drugim końcu łańcucha wiszą
święci mężowie, ze swoimi laskami, żebraczymi miskami i
garnuszkami na wodę. W zasadzie nie wiadomo, kto kogo prowadzi, bo
gdy tylko wataha psów obskoczy zasmyczonego psa broni go osobiście
jego właściciel.
Najrzadziej
widujemy tu wiewiórki i ptaki. Te drugie chociaż słychać.
Wchodząc na wzgórza gubimy za sobą szum miasta a ogarnia nas
narastający dźwięk lasu i śpiew ptaków. Wiewiórki nie śpiewają,
tylko znienacka przebiegają nam drogę, zdziwione, że je
nachodzimy. Na deser motyle – wielkie, zataczające się w locie i
kolorowe. Towarzyszą nam podczas spacerów. Doprowadzają Maxa do
szału lądując tuż przed nim i czekając do ostatniej chwili aż
się zbliży, by się poderwać i odlecieć na bezpieczną odległość.