Nieopodal domu mamy nasz mały raj.
Piach, rzeka, ptaki i (przynajmniej jak do tej pory) względne
pustki. Oswoiliśmy kawałek Wisły. Plaże, gdzie nie ma lanserów,
knajp, straży miejskiej. Zero infrastruktury. Kilku nudystów gdzieś
w oddali, czasami psiarze, dzieciaci jak my, którym nie spieszno się
ścigać trasą gdańską nad tłoczne morze. Komary? Bywają.
Sporadycznie zabłąka się kładowiec przeganiany krzywym wzrokiem
plażowiczów. Można siedzieć od rana do wieczora, kończąc dzień
przy ognisku. Bez pośpiechu. Z dobrą książką czy szkicownikiem
na kolanach. Bez względu na pogodę.