- Czy droga do Ranagpuru bardzo kręci?
Max i Alex ciężko odchorowali Himalaje...
- Ależ skąd! Cały czas prosto a na
końcu jest jeden zakręt w lewo. Zobaczysz, będziecie bezpieczni.
Całe szczęście, że nie raz mieliśmy
okazję poznać skłonność Hindusów do przesady. Chłopaki
profilaktycznie nafaszerowali się indyjską wersją aviomarinu.
Pełen odlot. Ale za to dziewięć godzin wiercenia się samochodem w
górach przeżyli. Samochód też. Za nami kolejny etap zachwytów
nad indyjskimi górami.
Siedziałam przywalona Melaką. Spała.
Melaka zawsze śpi podczas podróży. Skarb, nie dziecko. Alex też
spał. A na nim Max. Wiatr wściekle miotał się między otwartymi
oknami, urywając mi głowę i ogłuszając jednocześnie. Inaczej
nie dałoby rady – auto bez klimy a za oknem piekarnik. Uwieziona w
klatce obowiązków rodzinnych z żalem patrzyłam na wszystkie
wspaniałe zdjęcia, które uciekały mi za oknem. A było co łapać.
Na początek góry – po prostu
obłędne. Najpierw najeżone nagimi skałami pagórki. Potem
porośnięte trawą niedorzecznie idealne kopce o miękkich stokach.
Aż się chce wyciągnąć rękę i sprawdzić, czy się nie
zapadnie. Im dalej jechaliśmy tym ich zarysy stawały się
ostrzejsze, roślinność porastająca je gęstniała i pięła się
do góry. Serpentyny dróg obwiązywały je tak gęsto, że jadąc
przed siebie widzieliśmy zarówno nad nami jak i pod nami tę samą
nitkę, na której właśnie byliśmy. Zaraz za asfaltem wśród
zboczy pną się kamienne murki, szatkujące górę na kawałeczki. Z
tych samych kamieni, w zasadzie z łupków poskładane są małe
domki z zamkniętymi za wysokimi kamiennymi płotami podwórzami. Na
samym dole leniwie płynął strumień, rozlewając się co i raz w
bajoro w którym taplały się stada krów. Niektórym tylko łby
wystawały z wody.
Krowy zagoniły do wody pasterki –
młode dziewczyny, pędzące przed sobą po kilka krów czy kóz.
Większe stada prowadzili pasterze. W turbanach i tradycyjnych
spodniach, z sumiastymi wąsami na twarzy wyglądali jak żywcem
wyjęci z minionych epok. Tylko telefony komórkowe wyciągane od
czasu do czasu za pazuchy umiejscawiały ich w naszej rzeczywistości.
Prowadzone zwierzęta walczyły o
przestrzeń na drodze z pędzącymi samochodami i kobietami niosącymi
na głowach misy, siano, wiązki kukurydzy, kosze, dzbany – czego
tylko dusza zapragnie. Amarantowe, czerwone, intensywnie żółte
stroje wybijały się wdzięcznie z zielono-beżowego otoczenia.
A na koniec dzieci – myjące się
przy pompie, odpoczywające pod rozłożystym drzewem, bawiące się,
machające do mijających je aut. Uśmiechnięte, kolorowe,
ciekawskie – nic tylko pstrykać.
Mijaliśmy ikony Indii. Zza okna
zerkały na mnie tysiące widokówek oglądanych w odwiedzanych przez
nas miastach. Kolorowe, mięsiste, wysycone, zrobione w idealnym
świetle i momencie.
Kolejna sesja fotograficzna na potrzeby mieszkańców Indii |
Fort nieco przysłonił góry, które mijaliśmy po drodze |
I tyle co do podróży |
Ranagpur - cel naszej wyprawy |