Macharadźa, (a w zadadzie macharana, jak go
tutaj nazywają) rozsiadł się wygodnie na skórze tygrysa i z lubością zaczął
przyglądać się tancerkom. Polowanie zakończone. Kolejna miniatura na ścianę,
jeden trup więcej do wypchania, satysfakcja, że i tym razem mu się udało.
Trudno, żeby nie, skoro na jego sukces pracowała cała rzesza ludzi. Teraz może
spokojnie sobie odpoczywać w swoim Monsunowym Pałacu i snuć kolejne marzenia
sybaryty. Ten pałac postawił sobie z tym samym rozmachem, co zwykle. Pięciuset
ludzi musiało stworzyć żywy łańcuch, żeby dostarczyć mu wodę na sam szczyt. A
wysoko zapragnął zamieszkać – ponad monsunowymi chmurami. Byliśmy, widzieliśmy
i współczuliśmy wszystkim tym, którzy musieli spełniać zachcianki macharany.
Dziś pałac nie jest już tak bardzo
niedostępny. Prowadzi do niego wąska, wijąca się przez rezerwat przyrody droga.
Bezpieczeństwa jego mieszkańców – pięciu lampartów, stada niedźwiedzi, zastępów
wiewiórek, małp, węży i masy ptaków – strzeże dziś kasa biletowa. Prosto spod
niej, na sam szczyt ruszają jeepy wypełnione hindusami, którzy niczego tak się
nie boją jak chodzić piechotą. Wizyta w rezerwacie, owszem, ale pięć kilometrów
w górę mogą pokonać tylko na wygodnych siedzeniach, słuchając indyjskiej muzyki
na pełen regulator. W ten sposób ich szanse na spotkanie dzikich zwierząt
bliskie są zeru, nie licząc rodziny „dachowców” zamieszkujących monsunową
rezydencję maharadży. Niemal musieliśmy użyć siły, o podniesionym głosie już
nie wspominając, żeby móc wejść do rezerwatu na własnych nogach.
|
Po powrocie z wyprawy - obowiazkowa ginger tea na naszym tarasie |
|
Dziki kot w pelnej krasie |
|
Kwiaty rosna tu sporadycznie. Alej jak juz to sa wielce urodziwe |
|
Maz na szlaku |
|
Nie wiadomo co podziwiac bardziej |
|
Sciezka macharany, ktora nas niezwykle kusila. Tyle ze za plecami....grzmialo! |