Slideshow

Chwila cierpliwości...

Na kolejowym szlaku


To strasznie głupie uczucie, kiedy nagle orientujesz się, że pociąg już jedzie. I nie wiadomo, kiedy ruszył. W Indiach, gdzie pociągi mają niemal kilometrowe długości, początkowego szarpnięcia lokomotywy po prostu nie czuć. Patrzymy przez okno na sąsiedni pociąg, który odjeżdża i dopiero po chwili, zaskoczeni i zdezorientowani, orientujemy się, że to on stoi a my właśnie zaczęliśmy  kolejną podróż. Zbliża się noc, podczas której przejedziemy setki kilometrów słuchając koncertu w wykonaniu North Western Railway w Indiach.
Pozostali pasażerowie moszczą się na swoich miejscach. Jak tylko siądą wyciągają telefony komórkowe i gadają godzinami. Najgorsze są młode, niezamężne, teoretycznie wyemancypowane, z pretensjami do całego świata. Skarżą się głośno do słuchawki, i chyba tylko do niej, bo po drugiej stronie chyba nikogo nie ma. No bo kto wytrzyma takie monologowe gadulstwo?
Pociąg nabrał prędkości. Mamy już prawie komplet pasażerów. Jeszcze tylko przejście kilku reklamujących się głośno  sprzedawców napojów, kotletów pur veg, i przegryzek i wszyscy powoli zaczynają szykować się do snu. Ale myli się ten, kto sądzi, że oznacza to początek ciszy.
Odgłosy spluwania, głośne charchanie i przeciągłe puszczanie wiatrów oznajmiają że hinduscy pasażerowie Mewar Expresu wykonują preludium do kolejnej części koncertu. Szelest rozrywanych papierowych toreb z pościelą, szuranie zdejmowanych butów, szczęki zamykanych kłódek i brzęk łańcuchów, którymi przypinane są bagaże to „senna” partia utworu. Zanim wszyscy zalegną na poduszkach i przykryją się kocami możemy obserwować niezłe manewry: obok nas żona przyjmuje od męża portfel i zegarek do przechowania w torebce pod głową. Sąsiad dwa łózka dalej w nabożnym skupieniu stawia buty na papierowej torbie. Rodzina naprzeciwko robi przegrupowanie bagaży i ludzi, żeby całej szóstce udało się położyć na czterech miejscach.
Mamy podobny problem: dwie wąskie leżanki na nas czworo i bagaż. Przeklinam pomysł przytroczenia do plecaka statywu, bo teraz go doskonale czuję pod kręgosłupem. Ani my, ani dzieci wygodnie nie mają. Tym bardziej że odnajdujemy z Basią prawidłowość – im mniejsze dziecko, tym więcej metrów kwadratowych łóżka zajmuje. Czeka nas więc kilkanaście godzin w przedziwnych pozycjach: skurczeni, zwinięci i powyginani. Wszystko po to, żeby Max z Melaką spali wygodnie i nie zawracali nam nocą głowy.
 Pędzimy gdzieś w ciemnej nocy, efekt potęgują przyciemniane szyby, na stacjach tylko my widzimy cierpliwie czekające ludzkie koczowisko. Przez  wagon przechodzą konduktorzy – jakże inni od naszych. W czarnych, obowiązkowych garniturach kolejowych urzędników, ich włosy wydają się być jeszcze o ton ciemniejsze. W ich postawie widać majestat  kolejowego imperium – tu wszystko zależy od nich a zadzierać z nimi nie warto – jednym ruchem długopisu twój numer na liście może zostać skreślony. Korzystamy z tej władzy chętnie. Za każdym razem zajmujemy miejsca, jakie nie należą do nas, ale pozwalają nam być blisko siebie. Wystarczy zagadać konduktora i wszystko załatwione.
Kolejowy steward gasi światła w korytarzu. Zasuwamy zasłony naszych kuszetek i wreszcie zasypiamy w nieznośnym smrodzie karbolu. Pobudka o czwartej rano i obowiązkowe spotkanie  przy blaszanej umywalce z małym kolejowym karaluchem, który po prostu tu mieszka.

Tam, na gorze, za chwile bedzie spac Basia z Melaka

Ostatnie chwile zanim ruszy pociag

Max rozpacza - nie moze sie zdecydowac, gdzie chcialby spac

Melaka nie ma watpliwosci - wszedzie, byle blisko Hindusow