Slideshow

Chwila cierpliwości...

Kopernik też była kobietą

Po wczorajszym oszołomieniu cieniami z przeszłości podczas wieczornej wizyty w Red Forcie dziś kolejna dawka emocji powalających na kolana – czyli popołudnie w świątyni Swaminaryan Akshardham. Miejsce z rzadka odwiedzane przez nieindyjskich turystów, a szkoda. Generalnie świątynia Opatrzności i Łagiewniki mogły by brać przykład z tego hinduistycznego skrzyżowania lunaparku z Częstochową. Zanim jednak zaczną się zachwyty, słów kilka o naszych małych sukcesach.

Wczorajsza walka o znalezienie możliwości kontynuowania podróży zajęła nam kilka godzin i kosztowała nieco stresu. Dziś, po tym jak wylegiwaliśmy się w łóżkach do południa (nadal ciałem jesteśmy w Indiach ale wewnętrzne zegary mają polskie cyferblaty) w ciągu dwóch godzin udało się nam załatwić to, co wczoraj było niemożliwe. Zatem jutro jedziemy do Rishikeshu! Co prawda samochodem, a nie pociągiem, ale ubożsi będziemy na tej zamianie o dodatkowe 1500 rupii, czyli około 70 zł. Co więcej – mamy tez bilety na drugą, nie górską część naszej wyprawy. I mamy telefon! Po raz pierwszy od kiedy jeździmy do Indii weszliśmy w posiadanie tutejszego numeru. Kosztowało nas to wizytę u fotografa i chwilkę w telefonicznym kiosku. I możemy dzwonić niemal za darmo po całych Indiach i świecie. Posiadanie telefonu od razu nam się opłaciło – znajomi, których mieliśmy odwiedzić w New Delhi, w ostatniej chwili zadzwonili do nas, żeby ostrzec przed zapowiadanymi w mieście zamieszkami. Indyjscy muzułmanie mieli protestować w związku z filmem obrażającym Mahometa. Po podpaleniach w Libii które kosztowało życie tamtejszego ambasadora USA i w innych muzułmańskich miastach władze Delhi obawiały się najgorszego.

Żeby więc nie kłuć w oczy naszym zachodnim strojem pojechaliśmy do naj-świątyni: zbudowanej z wielkim rozmachem kilka lat temu Swaminaryan Akshardham. Zamiast rikszy wybraliśmy metro. Jeżdżąc delhijskim metrem aż trudno uwierzyć, że to oni są tak zwanym trzecim światem a nie my. Pomijam, że mają więcej niż jedną linię. Ale w dodatku jest świetnie zorganizowane i przemieszczenie się w ten sposób po mieście to prawdziwa przyjemność.


Plan metra




Mimo tabliczki z lewej strony korzystają z tej windy wszyscy jak leci.

Ze stacji do metra przejechaliśmy rikszą – rowerową. Drobny Hindus uparł się, że przewiezie dwoje dorosłych, dwójkę dzieci, torbę, plecak i wózek na dodatek. Zapakował nas na riksze i...ruszył. Na oko niewiele cięższy od Maxa pedałował lawirując w ruchu samochodowym. Nieprzyjemnie się zrobiło dopiero na zjeździe kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że kiedyś musi zatrzymać rozpędzony pojazd. A na „pace” ma koło 200 kilogramów.

Świątynia jest widoczna już z daleka. Spodziewaliśmy się zobaczyć sakralny disneyland w barwach narodowych Indii. Dostaliśmy znacznie więcej. Po pierwsze Swaminaryan Akshardham to chyba najlepiej strzeżone miejsce w Indiach. Zabrania się tu wnosić niemal wszystko.


Zdjęć ze świątyni nie będzie. Ochrona zostawiła nas z pieluchami i wodą dla Melaki. A to i tak, w drodze wyjątku.

Musieliśmy prze segregować nasze bagaże odchudzając je o laptop, dwa aparaty, telefony, nośniki usb, zabawki, kosmetyki, wszystko co metalowe i same plecaki. Po dokładnym obmacaniu w bramkach, kontroli wykrywaczem i przeczesaniu torby dziecka oraz cofnięciu Alexa z latarką i kluczami, mydłem i drewnianymi szczypczykami do prania (też zabronione) z powrotem do cloak roomu, po przejściu kilkuset metrów labiryntów i zasieków mogliśmy wejść do środka. I absolutnie tego nie żałujemy. Położony u brzegów Jamuny kompleks to podobno najlepsze miejsce na poznanie tradycyjnej kultury, duchowości, dziedzictwa i architektury Indii za jednym razem. Należy zachować jednak spory dystans do podawanych informacji. Między wspaniałymi mechanicznymi aranżacjami, łodzią przewożącą zwiedzających po sztucznej rzece, filmem wyświetlanym na olbrzymim ekranie można usłyszeć, że w zasadzie WSZYSTKO co najlepsze na świecie wymyślili Hindusi. A Da Vinci ze swoimi maszynami latającymi i bojowymi pozostaje daleko w tyle za starożytnymi mieszkańcami okolic Gangesu. Dowolne osiągnięcie ludzkości było poprzedzone genialnym odkryciem wynalazców i odkrywców hinduskich. I wierni hinduscy odwiedzający świątynie są zachwyceni. Nasz syn również. Tak bardzo, że wychodząc zapowiedział, że przestaje używać kremów przeciwsłonecznych, bo chce być ciemny.

Dla wyznawców mniej panindyjskiej wersji historii kilka słów zachęty – świątynię warto odwiedzić z powodu architektury (strasznie żałujemy, że nie można do środka wnieść aparatów), restauracji i atmosfery wypoczynku. To jedno z niewielu (jeśli nie jedyne) miejsce w New Delhi gdzie w absolutnie komfortowych warunkach, w ciszy, czystości i spokoju można spędzić cały dzień.

Późnym ze śpiącymi dziećmi pojechaliśmy jeszcze do dzielnicy ambasad, poznać wspaniałych nowych znajomych. Ale to już historia na inną opowieść.