Slideshow

Chwila cierpliwości...

Po torach na kołach - kierunek Warka

W pierwszej chwili poczuliśmy się jak w Ooty - jednym z pierwszych miejsc, odwiedzonych przez nas podczas drugiej wyprawy do Indii: na kempingu i w okolicy jeszcze chwilę temu było mnóstwo ludzi. A teraz nie ma nikogo. I tak jak w Ooty okazało się, że nie posiedliśmy podstawowej informacji, odpowiedzi na pytanie - po co?

Indie trzeba poznać tez od strony nie turystycznej, leniwych zapyziałych uliczek gdzie powoli płynie życie. Tylko kiedy m się świadomość ze jest to miejsce turystyczne i wszyscy gdzieś się udają, a ty nie wiesz dokąd jest to lekko frustrujące.
Po co tłuc się kilkadziesiąt kilometrów do Warki? Prawidłowa odpowiedź - na kajaki. Bo tutaj wszyscy przyjeżdżają, żeby nacieszyć się Pilicą, a także stosunkowo niedaleką Wisłą.

Warka to oczywiście 3+1 w opcji czteropaku jak informuje każda etykieta znanego i cenionego trunku

 
 Natomiast nas do Warki ściągnęła potrzeba sprawdzenia lokalizacji na najbliższe spotkanie Klubu Nomadów. I głód przygody.

Nasz sprzęt - dwa wysłużone rowery z fotelikami, plecak większy ze sprzętem i mniejszy z atrakcjami dla dzieci i jedzeniem
Z tym pierwszym problemów nie mieliśmy. Dwa rowery, dwa plecaki, siata jedzenia (nasze dzieci na wyjazdach zachowują się, jakbyśmy ich na co dzień głodzili) i dwoje dzieci to wystarczająca mieszanka, która gwarantuje skoki adrenaliny i zapas opowieści na najbliższy czas.

Temat pierwszy: wsiadamy do Kolei Mazowieckich z wymienionym wcześniej majdanem. Fakt, głupio wsiadamy, bo wbrew wcześniejszym ustaleniom. Miało być: dzieci plus matka i jeden plecak pierwsze. Ojciec, drugi plecak i rowery drugi. A tu nagle Max - hyc - do pociągu. Za nim Alex ładuje rower. Nagle drzwi na rowerze się zatrzaskują. Młody wrzeszczy. Alex się szarpie. Na tyle skutecznie, że trąca rower na którym siedzi Melaka. Rower przewraca się na ziemię, ciągnąc mnie za sobą. A Młody nadal wrzeszczy, że pociąg odjedzie bez mamy. Uffff. A martwiłam się, że kawy nie zdążyłam wypić...

Pół wagonu rusza na pomoc. Skutecznie. Czterdzieści minut później mądrzejsi o doświadczenia z Warszawy z godnością wysiadamy z pociągu we wcześniej ustalonym szyku.
Warka - browar, Pilica, Puławski i ...ścieżki rowerowe, które z lekka nas zaskoczyły. Że są. I że po przeciwnej stronie ich biegu jeżą się biało-czerwone zakazy dla rowerów. Konkretnie do sprawy podeszli.

Na szczęście nie zawiódł nas Pan Konduktor, prawdziwy Pan Konduktor i podróż koleją była dokładnie tym co sobie dzieci wyobrażały - tu tu, tu tu, tu tu!
Warka to miasto skojarzeń. Wpierw to Ooty a po chwili...Belfast. Wystarczyła chwila pobytu na miejscowym kempingu żeby poczuć się jak w stolicy Irlandii. Cały teren zastawiony był irlandzkimi kamperami i przyczepami kempingowymi, między którymi biegali blondwłosi i wyjątkowo radośni (tak, to eufemizm) mali Irlandczycy. Melaka była zachwycona. Max mniej.

Pod kolejowym mostem do naszych skarbów dołączył przepiękny zerwany nit, na oko o średnicy blisko 20mm...
W południe na okolicznych chaszczach i krzaczorach można było znaleźć wszelkiej maści owady.
Po spacerze należy się drzemka. Ten sezon stoi pod znakiem hamakingu - dwa hamaki i kilkanaście metrów linki - łóżka zawsze mamy pod ręką.
Po drzemce obiad - kurczak w cytrynie i curry z ryżem i pomidorkami - mniam!
Mimo, że w Warce rzeka niemal oblewa kemping, nam gdzieś się zawieruszyła. Zamiast od razu wsiąść na kajak, szukaliśmy jej uparcie całe przedpołudnie: pod mostem kolejowym, w dzikich krzaczorach, przy przystani kajaków. Wszędzie była daleka, niedostępna, nieokiełznana. Trzeba było sjesty i solidnych porcji obiadowych, żeby znaleźć słowo-klucz: dzieci.

Pilica w okolicach Warki ma silny nurt i jest całkiem szeroka.
Nam wystarczyły wydmy i okoliczne zatoczki do pełni szczęścia
Pilica czekała na nas skryta za rzędami niskich, urokliwych domków, z dala od ruchliwego rynku i pełnego przyjezdnych kajakowego nabrzeża. Nadal rwąca i trzymająca na dystans, ale jednak ugościła nas kawałem piaszczystej plaży i odpowiednio szeroka płycizną. Z trudem odciągnęliśmy stamtąd dzieci, żeby móc zacząć wspinać się stromą drogą w kierunku dworca.
Dworcowy żul który tam trwał od rana grzecznie wysłuchał znakomitego odcinka przygód świnki Peppy
Niestety na warszawskich stacjach, tak blisko naszego domu czeka nadal na rowerzystów spory wysiłek, windy milczą a schodów sporo
Nasz ekwipunek, w tym sprzety do gotowania i jedzenia, higiena, zabawki, mały niezbędnik na wypadek awarii roweru czy sprzętu, pokrowiec z ciuchami, dwa hamaki a w rulonie namiot plażowy, karimaty i koce.