Slideshow

Chwila cierpliwości...

Zróbmy to inaczej

Zanim pojawiły się dzieci nasze kalendarze przyjemnie czerwieniły się bliskimi-dalekimi wyjazdami. Stolica tu, region tam. Na szybko, na tydzień, na weekend, na chwilę.
Potem jakoś tak się porobiło, że jeździliśmy dalej i na dłużej. I wcale nie zamierzamy tego zaprzestać, ale...

...nasze dzieci dowiadują się od nas o wielu miejscach, które:
1. nie są Indiami
2. nie są na bliskim Wschodzie
3. a choć względnie dalekie są nam bliskie dzięki koniunkturze na polskich pracowników - mamy czasy, kiedy "do rodziny w odwiedziny" lata się samolotem

Zatem idąc z duchem czasów rozpoczynamy nowy rozdział w rodzinnym podróżowaniu. Tymczasowo zmieniamy nasze wysłużone pojemne plecaki na wersję "slim"  - śliczniutkie, nowiutkie kabinóweczki - i zaczynamy podbijać Europę. Pierwsze bilety właśnie wydrukowaliśmy. Ruszamy jesienią.

Na początek kierunek Irlandia!

Plaża dzika plaża

Nieopodal domu mamy nasz mały raj. Piach, rzeka, ptaki i (przynajmniej jak do tej pory) względne pustki. Oswoiliśmy kawałek Wisły. Plaże, gdzie nie ma lanserów, knajp, straży miejskiej. Zero infrastruktury. Kilku nudystów gdzieś w oddali, czasami psiarze, dzieciaci jak my, którym nie spieszno się ścigać trasą gdańską nad tłoczne morze. Komary? Bywają. Sporadycznie zabłąka się kładowiec przeganiany krzywym wzrokiem plażowiczów. Można siedzieć od rana do wieczora, kończąc dzień przy ognisku. Bez pośpiechu. Z dobrą książką czy szkicownikiem na kolanach. Bez względu na pogodę. 



Miejskie ogrody

Pomidory lubią wysokość. Nasze nawet sporą. W zeszłym roku udało nam się wyhodować na ósmym piętrze kilkanaście kilogramów, które poprawiały nam humor od czerwca do września. Nasze balonowe poletko zamieniliśmy na prawdziwy ogród. Poprzeczka poszła w górę. Przed nami lato z sałatą, szpinakiem, cukinia, dynia, marchewką, rzodkiewką, rukolą, ogórkami i pomidorami oczywiście z własnych upraw.  



Zamiast w góry na Monte Kazury

- Mamo, a kiedy pojedziemy w góry?
- Ubieraj się, zaraz wychodzimy!

Ze „stajlem” na miarę turystek wchodzących na Śnieżkę w szpilkach – w wydaniu Melaczki, w kapeluszu i z kaburą na wodę, której nie powstydziłby się Michniewicz – w wersji Maxa, wspinamy się chwilę później ku niebu po szlaku ursynowskiej góry. Jedenasta. Trzydzieści kilka stopni na termometrze. Noga za nogą ciągnie my się ku szczytowi. W tym momencie widok biegacza, który nas mija kilkakrotnie w ciągu pól godziny, wydaje się mocno nierealny. Na samym czubku usypanej koparkami przez budowniczych warszawskiej sypialni wiatr szarpie nasze kapelusze. Pamiątkowa fota zdobywców i droga granią, a potem w dół, z drugiej strony. Dzieci padnięte, ale zachwycone. Zdobyły szczyt. I mimo trudów - apetyt na kolejne.



Piknik pod wilgotną skałą

Ślimaki mają swoje mistrzostwa skałkowe. Termin zawodów jest nie znany do ostatniej chwili. Kiedy wreszcie zaczyna wreszcie padać wysuwają się ze swoich schronień i startują w górę. Bez zabezpieczeń, samotnie, nie bacząc na stopień trudności prą ku górze.

W zasadzie tak miało być – jechaliśmy przecież w Jurę na zawody wspinaczkowe. Max czekał na zmagania ze skałami. Melaczka po raz pierwszy miała ich zakosztować. Miało być mnóstwo znajomych, pierwsze biwakowanie pod namiotem w tym roku. Był wielki deszcz. Pusto. Tylko my i ślimaki. Deszczowa Jura, a dokładniej Rzędkowice rozłożyły nas na łopatki – cudnie było spacerować w ślimaczym tempie wśród jurajskich skał. Niebawem wracamy z powrotem.  


Wsiowo

Działka to stan umysłu, nie miejsce. Może być nawet całkiem blisko domu, ale sama idea działki, jej niecodzienność, powodują że czas płynie tam inaczej. Czterdzieści pięć minut od miasta czeka na nas nasza przygoda. Rzeka, las, pola, łąki, jaja ptasie, lisy, ryby, rozwalające się płoty, inwazje szerszeni, naloty much, jaszczurki, nostalgia świata który był wokół ale się kurczy. I laba dzielona na zmianę z heroizmem.

Sezon otwarty

Zdążyliśmy przed majówką! Rzeka okiełznana. Jeszcze pusta, przed sezonowa!



Kałużowcy

Idealny kierunek ku przygodzie? - mało ludzi, atrakcyjne widoki, nie da się nudzić czytaj: gwarancja, że wrócimy sponiewierani ale szczęśliwi. Jak się okazuje żeby znaleźć takie warunki nie musieliśmy pokonywać tysięcy kilometrów. Wystarczył spacer nieopodal domu. Tle że w deszczu.

Najwyraźniej rozpuszczeni klimatem w którym bywa sucho (pozdrawiamy naszych bliskich z irlandzkiej krainy Deszczowców) Polacy w deszczowe dni wolą kryć się w zaciszu domów. Bo w to niedzielne przedpołudnie okolica była zupełnie pusta. Cały deszcz, podeszczowe mgły i widowiskowe wyścigi ślimaków były na naszą wyłączność. Żadna kałuża nie mogła czuć się bezpieczna. Wszędzie wdepnęły dziarskie kalosze Maxa i Melaki. Bo w czasie deszczu dzieci nie muszą się nudzić.


Wiosenne wędrówki

Zima nie była zimą a wiosna jakoś nie mogła się obudzić. Więc pewnego dnia poszliśmy jej szukać. I znaleźliśmy - już na dobre. 


Pępek świata

Że niby świat jest kulą? Z perspektywy naszego nowego lokum trudno nam w to uwierzyć. Po kilku miesiącach od przeprowadzki, z racji zasiedzenia, zaczynamy rozumieć centryczne poostrzeganie świata naszych pra, pra, pra....przodków. Centrum świata jest tu gdzie my. Granice naszej codzienności maja wyraźne, groźne krawędzie, za którymi czyha na nas nieprzyjazna kipiel miasta z jednej strony, i ruchliwe ciągi komunikacyjne z drugiej. Mimo pozostawania w granicach stolicy nasze wyprawy do centrum są wyprawami „do MIASTA”. Na szczęście nie często tam wędrujemy. Trafiła nam się okolica gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, albo ściślej -nogi. W zasadzie samochód zamieniliśmy na rower czy piesze wędrówki. Wszędzie blisko: do codziennych obowiązków, do lasu, na mikrowyprawy.

Na szczęście jak nas już wreszcie przyciśnie potrzeba zmiany krajobrazu niemal za płotem czeka ją bramy do wielkiego świata: lądem autostrada, powietrzem lotnisko. A za nią czeka prowokacyjne Nieznane. Czego chcieć więcej?

Zrowerowani

Czas rozprostować kości

Jeżeli nie udało nam się kupić biletów jesienią, zima staje się dla nas bardzo długa. W tym roku wyjątkowo długa. Nasza tegoroczna wędrówka była totalna - z malowaniem dwóch mieszkań i przerzucaniem 200 pudeł łącznie. Na nowe. Trochę czasu zajęło nam oswojenie znanych-nieznanych kątów. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy wyszło słońce za w końcu powieszonymi zasłonami. I wyciągnęło nas na świat. Z nadzieją, że znajdziemy jakieś dowody na to, że zima już długo się nie utrzyma.

Znane-nieznane