Slideshow

Chwila cierpliwości...

Błota czar

Czterdzieści kilometrów od Warszawy zaczyna się przygoda - do takich radosnych wniosków doszliśmy po kolejnej awanturze, gdzie by tu się wybrać w weekend. Bo i tu nas ciągnie, i tam byśmy skoczyli, i każdy ciągnie w swoją stronę. Foch gonił focha a czas nam się kończył, bo sobota tuż tuż. Rezerwat Całowanie miał być kompromisem: że nie daleko, szanse na ludzi małe, nigdy nie byliśmy, ba nawet nie słyszeliśmy o takim miejscu. Na zdjęciach wyglądał pięknie. Niepokoił tylko dopisek - trasa od wiosny do jesieni. "Do" czyli dokładnie do kiedy? I dlaczego?

Bagna Całowanie, a dokładnie trasa 13 błota stóp, to fragment największego torfowiska Mazowsza Bagna Całowanie. Położone w okolicy Otwocka powinny skusić zarówno miłośników ptaków, wydm, dzikiej roślinności jak i wszystkich entuzjastów wpadania w tarapaty różnej skali.Czyli idealne dla nas. Spakowani po wierzch w cztery plecaki, z mocnym postanowieniem biwakowania na miejscu, przygotowani na podtopienia, rany, poparzenia (nasz domowy piroman uważa, ze wyjazd bez ogniska się nie liczy) i histerie, ruszyliśmy umiarkowanym świtem - słońce stało już wysoko.

Okolice Otwocka czyli gdzie? Trasa zaczyna się we wsi Podbiel, nieopodal remizy. To już samo w sobie było atrakcją. Potem droga wśród wierzb i dochodzimy do wieży obserwacyjnej z jednej strony i bramy "do lasu" z drugiej. Bramę odpuszczamy, bo dzieci już w połowie wspinania się na drugie piętro. Na szczycie obiad - sprawdzony sposób żeby choć na chwilę zatrzymać apetyt na świat Maxa i Melaki.Niestety, nie na długo.

Tuż pod wieżą biegnie "chodnik" - położone obok siebie równolegle dwie dechy, szerokości 30 cm, które mają zapewnić nam przejście suchą nogą przez bagnisko. Niemal się udało. Do tej pory jesteśmy pod wrażeniem naszych umiejętności wykręcania wózkiem w miejscu z przejściem dwóch dorosłych osób nad nim. Trasa nagle urywa się w środku torfowiska. Znaczy - nie tędy droga. 

Wybieramy więc drugą możliwość - przekraczamy tajemniczą bramę. Nie oznaczona ścieżka, znów dwie deski, tyle, ze tym razem pod lekkim kożuchem z mokrych liści i bagiennej wody. Dla zwiększenia atrakcyjności zarośnięta krzakami. znaczy się - jest dobrze. Przeciskamy się, ślizgamy, przeskakujemy przez dziury, przenosimy dzieci. Koniec. Trasa znów się urywa. Przed nami jeziorko. Na jeziorku mostek. A w zasadzie resztki mostku, który został bardzo pracowicie rozebrany. Odwrót. Przenosimy dzieci, przeskakujemy przez dziury, ślizgamy się, przeciskamy. Znowu bita droga.

Przecież nie możemy się poddać! Gdzie wydmy? Gdzie wymarzona trasa? Maszerujemy wściekle, rozbryzgując pod kołami jesienne kałuże. Opok szemrze strumyk, rozespane owady brzęczą nam nad uchem, dzieci radośnie machają kijami umazanymi w błocie. Po dwóch godzinach pobytu na Całowaniu wreszcie spotykamy człowieka - tubylca. Okazuje się, że brama to początek trasy, ale ponieważ tu nikt nie przyjeżdża, chłopi łąk nie koszą, wszystko zarasta, zaborczo zabierane przez naturę. A wydmy, owszem, są - o tam.


I rzeczywiście - kiedy słońce zaczyna się powoli chować, Max z Melaką tarzają się w piasku a Alex posyła dymne "dobranoc" ku niebu skutecznie przepędzając z całej okolicy zapach jesieni. Udało się;)































Na rympał

Prawdziwa przygoda nie zna granic - czytaj, nie musisz ich przekraczać, żeby przeżyć przygodę. My przynajmniej w to wierzymy. I to mocno.

Męskie zabawy w poważne sprawy, czyli jak rozniecić ogień
Żeby przygodę znaleźć nie można być osobą strachliwą, bo przygody lękliwych ludzi się najwyraźniej boją. Relacja jest wiec prosta - im mniej się boisz tym większą masz szansę na przygodę (choć w skrajnych wypadkach dochodzi do głupoty i przygód nie miłych).
Kiedy więc pada pytanie czy mamy iść  w kierunku z którego przyszliśmy, czy we wręcz przeciwną stronę, gdzie nie mamy gwarancji czy przejdziemy, zwykle wybieramy to drugie. I choć Alex w trakcie marudzi, że:
- musi nosić cały nasz bajzel na własnych plecach
- znów się gubimy
- kolejny raz przedzieramy się przez krzaczory
to zawsze na koniec jest zadowolony i szczęśliwy z nowej przygody.

Tak było i tym razem kiedy kręcąc się po lasach Zalesia Dolnego żeńska część ekipy uparła się na eksplorację mocno wątpliwych terenów. I było warto! Skakaliśmy przez płoty, przez które wcześniej przerzucaliśmy dzieci i wózki, przedzieraliśmy się przez krzaki, wpadaliśmy w dziury. A jakby tego było mało, na koniec spotkaliśmy miłośnika broni, podobnego Alexowi, który z uznaniem obejrzał naszą drewnianą dwururkę i jeszcze prawdziwą procą dał postrzelać. I nawet paskudny wypadek na strzelnicy (uwaga - nawet strzelanie owocami róży może być groźne dla zdrowia i życia nieletnich) nie zepsuł nam humorów. No, przynajmniej nie na długo.