Slideshow

Chwila cierpliwości...

Szczyt szczytów

Jesień przywitała nas w pełni - antybiotykami i prawie dwutygodniową odsiadką. Plany kolejnych wyjazdów, szwendania się pod kolorowymi liśćmi, zdobywania gór we wrześniowym słońcu (z tym słońcem tez tak sobie) zostały przeniesione w nieokreśloną, pomyślną dal. 

Co zatem robić, kiedy świat ogranicza się do niecałych siedemdziesięciu metrów podłogi, a horyzont kończy się jakieś piętnaście kilometrów stąd? Jak przetrwać, kiedy z zazdrością obserwujemy naszych ptasich sąsiadów z góry, którzy powoli pakują manatki, by udać się w wielką gonitwę za ciepłem?

Zrozumiałe, że z tęsknotą wzdychamy do map i przewodników. Snujemy mgliste plany, ale to za mało, by nakarmić żądzę przygody. Dlatego, pewnego krytycznego popołudnia, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na wędrówkę naszych marzeń!

Dla chcącego nic trudnego;)



Kultura zbieracko - łowiecka

- Mamo, pojedźmy na grzyby!
- My?!
- Przecież lubimy grzyby!
- Ale czy grzyby lubią nas?

 Alex - grzyby lubi jeść a nie zbierać. Ostatnia próba podejścia grzyba omal nie zakończyła się w szpitalu.
Basia - grzyby uznaje za jadalne, choć woli ich zapach. Ale każdy powód do chodzenia po lesie jest dobry.
Max - potrafi odróżnić muchomora od reszty świata. Wspaniale wyszukuje wszystkie blaszkowate, trujące i nieapetyczne grzyby.
Melaka - "Mama, zbieraj! A ja sobie popatrzę. I zjem."

Targani wątpliwościami i brakiem wiary w powodzenie naszej wyprawy mimo wszystko podjęliśmy  wyzwanie. Choć wynik wydawał nam się z góry przesądzony, zapakowaliśmy dobytek na dwa dni i puściliśmy stolicę pachnącą pieczarkami i grzybkami mun. 

Początki mieliśmy trudne - na osiem-dziesięciokilometrowej trasie roiło się od grzybowych staczy. Kapelusze podgrzybków i innych dzikich grzybów przekraczały wszelkie normy wielkości. Alex zamknął oczy, żeby na to nie patrzeć. Dzieci wprost przeciwnie  - z zachwytem wpatrywały się w zawartość wiader i łubianek, snując plany pewnych zwycięstw.

Na miejscu okazało się, że konkurencja nie śpi (w odróżnieniu do nas) i o brzasku wybrała się tropić grzyba. Niestety, grzyba o tym nie poinformowała. Łupy były marne. Ha! Pora na nas!

Po czwartej odkryliśmy bolesną prawdę, że grzyby popołudnia nie lubią. Za to pająki owszem. Zaplątani w setki pajęczych sieci, wymęczeni i skołowani las odpuściliśmy z wynikiem 1 : 0 dla grzybów. Co się nawdychaliśmy jesiennego lasu, poskakaliśmy po poduszkach z mchu, to nasze. 

Żeby nie ryzykować kolejnej porażki (i wstawania o świcie po nocnym ognisku) rano wzięliśmy na cel dobra hodowlane, a przy okazji zapolowaliśmy na jaszczurkę (bardziej ona na nas). 

Zachowując resztki godności z podniesioną głową (i wzrokiem wbitym w środek drogi) wracając nie kupiliśmy od grzybowych staczy ani jednego grzyba. W tym tygodniu na obiad będzie pieczarkowa!


















Pożegnanie lata z Nomadami

Teren między Kozienicami a Warka zapamiętamy na długo. Zabraliśmy stamtąd słońce, rozgrzany, rzeczny piasek, plusk wioseł, szorstkość wypalonych w letnim żarze roślin, widok wieczornych chmur na niebie. I mnóstwo nowych znajomości. Zwłaszcza tych wiążących się z Klubem Nomadów.


Taaaak, możemy uznać, że sezon wakacyjny spędziliśmy dość pracowicie.