Slideshow

Chwila cierpliwości...

Nadal bezdomni

Indie za dnia są wspaniałe. Cały czas coś się dzieje, jest na czym oko zaczepić, nie można się nudzić. Nawet jak bywa ciężko, to „ciężko” ma swój smaczek. Ale kiedyś dzień się kończy i mamy olbrzymią potrzebę zdjąć buty, wyszorować się i wyciągnąć w czystym (w miarę) i wygodnym (zazwyczaj) łóżku zapominając na chwilę co na nas czeka za ścianą. Nie tylko zresztą w Indiach. Nie tylko poza Europą. My tak po prostu mamy. Dlatego zawsze na dłuższą metę wybór noclegu był dla nas istotny. Co więcej, jakoś tak wychodziło że determinował nasze wspomnienia. Nie zdarzyło się nam miejsce, gdzie spaliśmy w norze, które by tę norę nam zrekompensowało. A w drugą stronę – owszem. Ba! Tak bardzo w tej mierze jesteśmy przegięci, że potrafiliśmy przez ponad dobę wyrzec się łóżka, mycia, spania byle dotrzeć do miejsca, które na chwilę da nam oddech.
Z dziećmi jest jeszcze gorzej. Bo ich komfort – miejsce do zabawy, spania, jedzenia – to nasz komfort. W Syrii jakoś się udało odnaleźć przyjazne miejsca „z buta”. W Indiach też by można. Zwłaszcza, że infrastruktura noclegowa jest tam imponująca. Ale Alex się uparł, że
z dziećmi nie będzie chodzić od drzwi do drzwi.
Więc siedzę na necie i pukam w ekran. I co widzę?

A na miejscu każdy hotel, każde schody to miejsce które trzeba sprawdzić by uniknąć rozczarowania.
  • ceny absurdalnie nie przystające do tych, jakie znajdowaliśmy do tej pory
  • zdjęcia nierealne, zresztą dopiski w hotelach z gorszymi pokojami, a w podobnych cenach „autentyczne fotografie” mówią same za siebie
  • absurdalne chowanie cen przez właścicieli – zapraszamy, ale za ile, to Ci nie podamy.
Brnąc dalej, w imię dobra dzieci i komfortu Męża, dotarłam do bezmiernych obszarów komentarzy osób, które w hotelach były i przeżyły to w mniejszym lub większym stopniu. Pierwsza radość: uwielbiam porównywać wpisy Hindusów i przedstawicieli świata Zachodu (mentalnego). Te same hotele, te same standardy, odbiór skrajnie inny. A potem jest tylko śmieszniej.

Pack List'a

Wyzwanie to ubranie – bardzo na czasie u nas. W Indie wdepniemy pod koniec monsunu. Mokro i do tego jeszcze gorąco. Najpierw podnóże himalajów ze specyficznym klimatem. Potem duszny i pylisty Radżastan. W międzyczasie „city” czyli gwarne New Dheli. Do tego niezbędności bytowe, od śpiworów,  namiotu dzieciaków, poprzez sprzęt fotograficzny,  po szczoteczki do zębów. I dwa plecaki, 140 litrów wszystkiego. Cztery osoby, w tym niemowlak, z całym bagażem (nawet, jeśli okrojonym). Siedzimy i wypisujemy. Potem rozważamy. Ważymy. Zastanawiamy się, jak to i upchnąć. I czy trzeba. Bo mimo wszystko przecież tam też mieszkają ludzie – i to nawet sporo. I muszą jakoś realizować swoje podstawowe potrzeby. Więc czemu nam by miało się nie udać? O efektach naszych działań poinformujemy wkrótce.

Ćwiczenie ćwiczy mistrza


Indie zaskoczyły nas za każdym razem, kiedy rzucaliśmy im wyzwanie. Za pierwszym razem wymęczyły nas okrutnie w Waranasi, gdzie z podejrzeniem zapalenia płuc, z gorączką i determinacją szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy zrealizować czeki podróżne. Bo kasa się skończyła.

Za drugim razem po wylądowaniu okazało się, że rzeczywistość, która nas otacza, nie wygląda przyjaźnie. Więc prosto z lotniska zrobiliśmy grubo ponad pół tysiąca kilometrów, żeby znaleźć się w bardziej przyjaznym (wg. przewodnika) miejscu. Nigdy w życiu tak nami nie rzucało jak na drogach do Kerali. Nauczeni doświadczeniem z pokorą czekamy na kolejne przygody. Tym bardziej pikantne, że  z dziećmi. Żeby jednak nie kusić za bardzo losu co i raz wymyślamy sobie „trudne momenty” (o różnym natężeniu nieprzyjemności) i przerabiamy je z dziećmi.Czasami są to banalne sytuacje, które jednak podczas podróży mogą okazać się naszym słabym punktem. Dlatego zagęściliśmy ostatnio nasze małe wyprawy.

Z dziećmi przerobiliśmy już lotnisko, dziki tłum (choć to raczej trudno przed Indiami przerobić. Kwestia skali), Wielki Głód Jedz-Bo-Nic-Innego-Nie-Ma, higienę (zwłaszcza Melaczki) w warunkach ekstremalnych. Zanim zaczniecie zastanawiać się, czemu jedziemy, skoro spodziewamy się hardcoru? - Nas to po postu bawi. Zwłaszcza ćwiczenia. Tak samo robiliśmy z Maxem przed Syrią i nie wiadomo, czy ze względu na łaskawość losu czy naszą zapobiegliwość wróciliśmy cali, zdrowi a co najważniejsze szczęśliwi i wypoczęci (jakby kto się pytał czy jeżdżąc z plecakami, z dziećmi, od punktu do punktu da się wypocząć).

Gdzieś na wodzie między jednym a drugim brzegiem

Wrota Indii


Zasada jest taka: jeśli przeżyjesz i nie zrezygnujesz w trakcie wyrabiania wizy indyjskiej masz szansę wrócić z Indii bez kaftana bezpieczeństwa. Cały absurd, nieruchawość, kumoterstwo i pojmowanie czasu w wydaniu indyjskich instytucji można poczuć już nad Wisłą – podczas wyrabiania zgody na wjazd na subkontynent.

Bo co niby mam napisać odpowiadając na pytanie do kogo jadę? Skoro jadę w otchłań indyjskiego świata, gdzie mieszkać będę to tu to tam, nie wiem kogo spotkam, wszystko jest przygodą? Jaki zawód wykonywany wpisać trzylatkowi? (a wpisać trzeba, bo program do aplikowania on-line jest bezwzględny). Kobieta zaś traci całe wykształcenie i doświadczenie zawodowe jeśli tylko decyduje się na wychowanie dzieci. Jako „żona przy mężu” jestem jego cieniem - sumiennie zakreślamy zatem pozycję housewife.

Kilka stron internetowych formularza prześwietliło całą rodzinę Beżowych. I wprawiło w lekki stres. Co prawda już dwa razy przeszliśmy weryfikację, to i czy tym razem się nam uda? Pytania o to czy dziadkowie nie byli w Pakistanie i inne temu podobne to standard.

Przez cztery lata przerwy od indyjskich realiów zapomnieliśmy jak zaskakujące sytuacje nas czekają, kiedy tylko przekroczymy granice. Już czujemy zapach stosów magazynowanych papierzysk, wyobrażamy sobie  długaśne formularze jakie przyjdzie nam wypełnić i cieszymy się na jedyne w swoim rodzaju obcowanie z funkcjonariuszami stojącymi na straży porządku wszelakiego w Indiach. Impossible India

Brama Indii a przed nią nieustające prace remontowe

Do Indii, czyli gdzie?


Startujemy i kończymy naszą podróż w New Delhi. Ale co zrobić przez dwadzieścia dwa dni pomiędzy? Co tym razem zobaczyć? Listę „chciejstw” mamy długą. Ogranicza nas czas oraz budżet. Także długość podróży, bo nie chcemy fundować dzieciakom maratonów komunikacyjnych. Powiedzmy szczerze – sobie nie chcemy tego fundować. I Max i Melaka z pewnością szybko znajdą wspólny język z współpasażerami, ale czy my mamy ochotę przez kilkadziesiąt  godzin non-stop być główną atrakcją podróży? Raczej nie. Wystarczy nam te kilkanaście z wianuszkiem adoratorów.
 Dodatkowym bonusem z podróżowania z dziećmi jest spowolnienie i zbliżenie się do realiów zwiedzanego kraju, dlatego decydujemy się że nie będziemy pędzić. Minimum pobytowe to trzy dni na miejscu. Szukając kompromisu między ambicjami a czasem jakim dysponujemy i przewidywanymi możliwościami całej ekipy rysujemy kolejne wersje trasy. Wersja końcowa to kokardka: New Delhi – Rishikesh – McLeod Ganj – New Delhi – Udajpur – Budnii – New Delhi. Z przyległościami. Ofiarą kompromisu padł Amristar. Trudno, dzięki temu mamy jeszcze przynajmniej jeden powód, żeby wrócić kiedyś na subkontynent.

Trasa 2012



Rodzicielskie rozterki


Indie to piękny kraj. Tyle, że dość trudny dla Europejczyków. Wysokie temperatury, końcówka monsunu, brud i olbrzymie odległości to wyzwanie dla rodziców podróżujących z dziećmi. Mimo że czterech lekarzy, łącznie z sanepidem, dało nam zielone światło na wyjazd lekki stres jest. Od kilku dni siedzimy i głowimy się, jak zwiększyć komfort naszych dzieci w podróży, nie oddalając się zanadto od dotychczasowych zasad podróżowania. To, że się da zwiedzać świat z dziećmi wiemy po doświadczeniach wyjazdu do Syrii i z blogów innych podróżujących  rodziców. Krótka wymiana maili z innymi rodzinami, które odwiedziły Indie nieco nas uspokaja, ale i piętrzy utrudnienia: jak powstrzymać Melaczkę przed niejedzeniem tego co my? Jak zabezpieczyć dzieci przed insektami, bo pod jedna moskitierą nie damy rady?  Jak zapanować nad jej ciekawością i pakowaniem całego świata do buzi? Wymyślamy nowe procedury i szukamy rozwiązań.

Odkąd nasze dzieci wdziały butki i ruszyły z nami w świat rozterki pomnożyliśmy, wcześniej nas nie dotyczyły.

Lecimy!


Mamy bilety. I bolesną świadomość jak rosną koszty wypraw, kiedy pojawiają się dzieci. Zamiast dwóch biletów kupujemy trzy. A do Indii daleko. Na szczęście Melaczka jeszcze przez ponad rok będzie podróżować za jeden uśmiech.

Indie to również kraj ptaków i to wielu gatunków, mamy nadzieję na tej wyprawi niektóre uchwycić w kadr tak jak poprzednio.